Powrót: Wszystkie publikacje Historia
Rodzinne drogi
Status:
Dostępny
Data publikacji:
2018-11-06
Seria:
Przeszłość nieodległa
Autorzy:
Andrzej Krajewski (autor monografii)
Wydane formaty:
| Format | Okładka | Cena | Koszyk |
|---|---|---|---|
| - | - | 40,00 PLN | Do koszyka |
| A4 | miękka | Aktualnie niedostępny. | |
Opis:
Uwaga! Książka w oprawie twardej!
Od Autora
„Rodzinne drogi”?
Na pomysł opracowania takiej kroniki rodzinnej wpadłem dawno temu, w drugiej połowie lat ’80, podczas pobytu na stypendium Fulbrighta na Uniwersytecie Michigan w Ann Arbor w USA. Wyjechałem tam w sierpniu 1986 roku, po czterech latach oczekiwania na paszport.W „Ann Arbor News” zauważyłem ogłoszenie kogoś, kto polecał swoje usługi jako spisywacz rodzinnych kronik. Umówiłem się na spotkanie. W typowym amerykańskim domku wąsaty pan po sześćdziesiątce przedstawił mi swoją ofertę. Nagrywa i spisuje wspomnienia członków rodziny, wybiera ilustracje – fotografie, zaproszenia ślubne, nekrologi – i komponuje z nich wielką księgę oprawną w skórę, idealnie pasującą na stolik do kawy w salonie.
- Nie ma pan pojęcia, jakie rzeczy znajduję! – entuzjazmował się emerytowany nauczyciel. – Przepisy kulinarne babci, fotografie dziadka, który wygrywał futbolowe mecze, epopeję rodzinnego przejazdu przez Stany, bo w Kalifornii ktoś znalazł pracę!
- No, tak – pomyślałem – a w polskich rodzinach, choćby w mojej: wojna, Powstanie Warszawskie, Syberia, Anders… To dopiero są rodzinne historie! I wtedy postanowiłem, że po powrocie do kraju, jesienią 1987 roku, założę taką firmę, bo w oficjalnych, cenzurowanych mediach pracować już nie zamierzałem.
Nie przewidywałem, że w Polsce, ba - w całym obozie radzieckim - dojdzie do zmian, jakie nastąpiły w roku 1989 i po nim. Sądziłem raczej, że będzie postępować „otomanizacja” realnego socjalizmu, zgodnie z tym, co na początku 1987 roku powiedział mi znawca Europy Centralnej, brytyjski historyk, Timothy Garton Ash:
W przyszłości możemy widzieć to, co już do pewnego stopnia się stało – powolne, przerywane, ale pokojowe wyzwalanie się zarówno państw tego regionu spod imperialnego centrum, jak i społeczeństw tych krajów spod ich władz. Będzie to się działo nie przez reformy odgórne, wprowadzane w ramach całościowej modernizacji i rozwoju, ale w rezultacie presji i niezależnych działań od dołu, w warunkach generalnego rozpadu i rosnącego względnego zacofania tego regionu w stosunku do reszty świata.[1]
Życie zaskoczyło nie tylko profesora Asha. Mój pobyt w Ann Arbor, a potem w Nowym Jorku, gdzie pracowałem w „Nowym Dzienniku”, potrwał dłużej i kiedy 15 września 1989 roku dotarłem do Warszawy, był to już inny kraj, choć formalnie - ciągle PRL. Zacząłem współpracę z TVP, po roku zostałem jej korespondentem w Waszyngtonie. Cztery lata później - redaktorem naczelnym „Przeglądu Reader’s Digest”. Plany spisywania opowieści rodzinnych na długie lata poszły w kąt, choć powstał z nich konkurs na „Kroniki rodzinne” w tym miesięczniku.
Pomysł powrócił, gdy w 2005 roku zmarła moja Mama. W jej rzeczach odnalazłem kilka zeszytów zapisanych ładnym, okrągłym pismem, ze wspomnieniami z Powstania Warszawskiego i tułaczki po nim. Potem odkryłem także bruliony zatytułowane „Pamiętnik Stefanii Linowskiej” gęsto wypełnione kaligraficznym pismem babci, którą pamiętam jak przez mgłę, bo zmarła gdy miałem cztery lata.
Ze wspomnieniami rodziny ojca było znacznie gorzej: babcia Leokadia rzadko wracała do przeżyć z czasów wojny. Najchętniej opowiadała jak w Częstochowie, gdzie trafiła po wysiedleniu z Warszawy, do cukierni wszedł radziecki żołnierz. Nie zważając na ciastka i pączki, wskazał palcem na zegar, stojący na półce i powiedział jedno słowo: „Czasy”. Wziął go bez pakowania.
- I wiesz, Andrzejku, że w kilka dni później cała Częstochowa się śmiała, bo na pomniku wyzwolicieli, którzy stali z wyciągniętymi rękami, ktoś w nocy powiesił wycięte z papieru zegarki i rowery!
To były lata pięćdziesiąte i mój ojciec, porucznik Armii Andersa, wołał nie ryzykować wspomnień przy dziecku. Mam tylko jego kalendarzyk wojenny z lakonicznymi zapiskami i oficjalne życiorysy.
Wspomnienia sędziego Władysława Bobera, mojego teścia, dostałem po jego śmierci w 1999 roku, w postaci zszytego maszynopisu. Choć wcześniej zostały już opublikowane w katowickim tygodniku „Tak i Nie” to, jak zauważył ojciec w odręcznym liście, (...)w moich wspomnieniach niektóre sformułowania i wersety zostały zmienione lub opuszczone przez redakcję. Szkoda byłoby, żeby rzetelna prawda o pobycie w Kazachstanie przerodziła się w dobrochciejstwo, z czym już się spotkałem.
W tym samym czasie syberyjskie wspomnienia starszej siostry mojej żony, Hanki, spisała jej córka Małgorzata. Źródłem były również listy wysyłane do rodziny przez mamę Hanki oraz relacja pana Wojciecha Dyhdalewicza z Gliwic, który przez pięć lat, tak jako one, mieszkał w Semipałatyńsku.
Hanka, lekarz – anestezjolog, od wielu lat na emeryturze, mieszka w Tresnej, w wiejskiej chałupie kupionej jeszcze w latach 70. Kiedy odwiedziłem ją tam w styczniu 2018 roku, by uzupełnić jej relację z Syberii opowieściami wojennego dziecka, po raz pierwszy powiedziała mi, dlaczego zdecydowała się na kupno tego gospodarstwa nad Jeziorem Żywieckim.
- Zanim podjęłam ostateczną decyzję, zapytałam Andrzeja: Czy gdyby przyszło najgorsze, to wyżywimy rodzinę z ziemniaków i kapusty, którą można posadzić tu, wokół domu, na całej działce?
Andrzej, inżynier, starannie policzył wszystko i następnego dnia odpowiedział żonie:
- Tak, Haniu, w razie wojny damy radę się tu wyżywić.
Andrzej Krajewski
Warszawa, sierpień 2018 r.
P.S. W trakcie opracowywania tych wspomnień znalazłem listy babci Linowskiej i mojej Mamy, które wykorzystałem do uzupełnienia ich opowieści. Okazało się, że Mama miejscami lekko poprawiała rzeczywistość. Na przykład pisała, że kolportowała „Barykadę Wolności”, dwutygodnik socjalistyczny, podczas gdy po 1989 r. twierdziła już, że był to „Szaniec”, pismo Narodowych Sił Zbrojnych, do których należał jej brat.
Powiązane publikacje: